poniedziałek, 3 lipca 2017

"Kuszenie" - raz jeszcze...

Czasem chwila nieuwagi niszczy wielogodzinną pracę. Tak się stało w wisiorem "Kuszenie" - podczas polerowania długiego łańcuszka, na którym zawiesiłam wisior wystarczyła chwila nieuwagi by tokarka przypomniała mi o swojej sile - wyrwany z ręki łańcuszek błyskawicznie został nawinięty na trzon polerki. Mimo błyskawicznej reakcji i odcięcia zasilania katastrofa już się wydarzyła - wisior raz za razem orbitujący wokół hamującej tokarki uległ całkowitej destrukcji, zwoje (tak pracowicie zawijane) gięły się jak plastelina, a kamień uwolniony w okowów metalu wyrwał w przestrzeń powietrzną. Odnalazł się kilka metrów dalej za drzwiami do ogrodu, na szczęście cały i "zdrowy".
Wpierw pojawił się ból, a właściwie dwa bóle - pierwszy w prawie połamanym palcu, drugi w sercu.
Później przyszła refleksja - mogło być znacznie gorzej - pośród bezwładnie leżących fragmentów metalu mogły leżeć moje palce...
Kilka dni zajęło mi opanowanie emocji, by zastanowić się co dalej. Postanowiłam zrobić wisior raz jeszcze, ale dokładniej, równiej, w sposób bardziej przemyślany. Każdy zawijas był zaplanowany, wymierzony, sprawdzony. Wykorzystałam wszystkie opanowane (do tej pory) metody - młotkowanie, spawanie, wire wrapping, oksydowanie i polerowanie. Patrząc wstecz jestem zadowolona - nauka była bolesna, ale bardzo przydatna.
Jestem ciekawa jak Wam się spodoba nowa wersja "Kuszenia"...