Czasem chwila nieuwagi niszczy wielogodzinną pracę. Tak się stało w
wisiorem "Kuszenie" - podczas polerowania długiego łańcuszka, na którym
zawiesiłam wisior wystarczyła chwila
nieuwagi by tokarka przypomniała mi o swojej sile - wyrwany z ręki
łańcuszek błyskawicznie został nawinięty na trzon polerki. Mimo
błyskawicznej reakcji i odcięcia zasilania katastrofa już się wydarzyła -
wisior raz za razem orbitujący wokół hamującej tokarki uległ całkowitej
destrukcji, zwoje (tak pracowicie zawijane) gięły się jak plastelina, a
kamień uwolniony w okowów metalu wyrwał w przestrzeń powietrzną.
Odnalazł się kilka metrów dalej za drzwiami do ogrodu, na szczęście cały
i "zdrowy".
Wpierw pojawił się ból, a właściwie dwa bóle - pierwszy w prawie połamanym palcu, drugi w sercu.
Później przyszła refleksja - mogło być znacznie gorzej - pośród bezwładnie leżących fragmentów metalu mogły leżeć moje palce...
Kilka dni zajęło mi opanowanie emocji, by zastanowić się co dalej.
Postanowiłam zrobić wisior raz jeszcze, ale dokładniej, równiej, w
sposób bardziej przemyślany. Każdy zawijas był zaplanowany, wymierzony,
sprawdzony. Wykorzystałam wszystkie opanowane (do tej pory) metody -
młotkowanie, spawanie, wire wrapping, oksydowanie i polerowanie. Patrząc
wstecz jestem zadowolona - nauka była bolesna, ale bardzo przydatna.
Jestem ciekawa jak Wam się spodoba nowa wersja "Kuszenia"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz